piątek, 20 kwietnia 2012

Anneke Van Giersbergen - Everything Is Changing [2012]

Kryzys wieku średniego.


                W życiu każdego człowieka przychodzi czas, kiedy chce się coś zmienić. Nie zawsze jest to racjonalne i czasami robione jest na przekór radom z zewnątrz. Każdy ma jednak wolną wolę i robi, mniej lub bardziej to, co mu się podoba. Anneke Van Giersbergen po odejściu z The Gathering raczyła nas płytami albo akustycznymi, albo utrzymanymi w klimacie soft rock. W tym roku, jak widać, nagrywanie tych samych piosenek po raz trzeci (wiem, uszczypliwość, wybaczcie) całe szczęście nie przyszło jej do głowy i dostaliśmy nowy materiał.

                „Everything Is Changing” – tak brzmi, bądź co bądź, adekwatna nazwa albumu, który pewnego sobotniego przedpołudnia wrzuciłem na odtwarzacz i pomknąwszy na spacer przystąpiłem do przesłuchiwania. Wrażenia, co dziwne, jak na płytę ulubionej wokalistki, były dość nijakie. Na płycie otrzymujemy radosno-niezbyt-głęboko-refleksyjny pop-rock, okraszony głosem Anneke, który nie bardzo ma okazję rozwinąć swoje skrzydła tak, jak w wielu poprzednich, znakomitych nagraniach. Muzyka nie jest najgorsza, jednak brzmi dość bezpłciowo, mdło, czasami bardzo niesmacznie kojarzy się z muzyką użytkową z np. reklam.  Poprawiają to niektóre, całkiem dobre elementy, jak np. dość „metalowo” brzmiące riffy z „Stay” i „Too Late”, czy dobre kompozycje („1000 Miles Away From You”). Największą bolączką tej płyty jest jednak to, że w tej muzycznej, przez większość czasu mętnej papce niknie wspaniały głos. Jest to tym bardziej niedorzeczne, iż jest to płyta solowa.

                Albumu da się słuchać, jest melodyjny, lekki, lecz niestety pusty w środku. Mam wrażenie, jakoby 39-letnia Holenderka wchodząc w tak nieprzyjemny okres życia próbowała dodać sobie więcej przebojowości, „odmłodzić” się przez energetyczną muzykę i proste (mówiąc szczerze, czasami banalne) teksty. Jest to może dobre, ze względu na zmianę potrzeb i postrzegania pewnych spraw, jednak dla odbiorcy przyzwyczajonego do naturalności i charyzmy dawnej Anneke, taki wizerunek i taka muzyka mogą być, tak jak dla mnie, słabo przyswajalne. Znacznie lepiej odnajdywałem się w metaforycznych, zawiłych tekstach z okresu The Gathering niż w prostych lirykach o treści obyczajowej rodem z nieco bardziej ambitnego popu. Podobną płytę w 2006 dostaliśmy od Liv Kristine. Może to taka naturalna potrzeba wokalistek p 30-tce. Tytuł tej płyty ma dla mnie osobiście nieco gorzkie zabarwienie, zapowiada bowiem, że muzyki, jaką Anneke tworzyła kiedyś już nigdy nie dostaniemy z powrotem, gdyż przecież wszystko się zmienia.

                Podsumowując, poprzednie płyty akustyczne miały w sobie jeszcze „duszę” – to coś, co pozwalało czuć, że jest to ta konkretnie wokalistka. Na „Everything Is Changing” dostajemy mało wyrazistą muzykę, której po prostu da się słuchać gdzieś w tle. To zdecydowanie za mało.

PS. Na dobrą sprawę, ze względu na przynależność gatunkową ta płyta nie powinna była znaleźć się na łamach tego bloga. Znalazła się tu ze względu na muzyczną przeszłość wokalistki, ciekawość słuchaczy na jej dalsze losy oraz moją osobistą sympatię.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Voyage - Embrace [1995]

Zapomniana magia.


         Voyage – pod takim szyldem pełnometrażowy album zdążyli nagrać ludzie w późniejszym czasie odpowiedzialni za Within Temptation. Dziś niewiele osób pamięta o tym zespole, sam album także wydaje się być niesłusznie postrzegany jako mało istotny lub też jest po prostu mało znany. Warte zaznaczenia na samym początku recenzji jest to, jak mocne „Embrace” budzi skojarzenia z dwoma innymi albumami holenderskiej fali gothic metalu, a mianowicie z wydanym w tym samym roku „Mandylionem” The Gathering oraz młodszym o 5 lat „Mother Earth” Within Temptation. Płyty te mają bardzo podobny, osadzony w takiej samej rzeczywistości klimat. Z całej trójki emanuje tajemnica oraz cicha, lecz potężna siła płynąca z głębi Ziemi. Zapoznanie się z tymi trzema albumami daje pełny obraz tego, co ugruntowało holenderski gotyk w latach ’90.
 
         Przystąpmy jednak do opisania samej muzyki. Na „Embrace” wybrzmiewa coś, co najogólniej ocenić można jako doom metal, przez który zdaje się nieuchronnie przebijać to, co słyszeliśmy później w gotyckich dokonaniach Within Temptation. Są klawiszowe i perkusyjne motywy etniczne, jednak klasyfikowanie płyty jako folk metal, z czym się spotkałem np. na Wikipedii, jest duuużym nieporozumieniem. Klawisze, za sprawą Martijna Spierenburga dominują bezsprzecznie całość muzyki Voyage, która w wielu miejscach pozbawiona jest podkreślonego rytmu, co czyni ją bardzo „płynną” oraz buduje znaną nam z późniejszych dokonań owego klawiszowca atmosferę. Dwa różnopłciowe wokale są bardzo wpasowane, a podczas nagrania cudownie dopasowano do nich pogłosy i efekty, przez co bardzo dobrze podkreślają tło muzyczne. Mamy też na albumie wokalną niespodziankę – pojawiającą się jedynie w utworze „Frozen” młodziutką, 21-letnią Sharon den Adel. Jest to zarazem jedno z jej pierwszych (jeśli nie pierwsze) z profesjonalnych nagrań.


         Atmosfera „Embrace” wzbudza refleksje o tajemnicach natury. Odsłania ich rąbek, jednak nie odkrywa ich przed nami. Daje pole do marzeń i wyobraźni. Pozwala na chwilę wejść do innego, fantastycznego świata, który jest bardzo blisko. Wszystko jest niezwykle poruszające i osobiste. Wraz z dwoma wymienionymi na początku albumami „Embrace” tworzą trylogię, która powinna być obowiązkowa dla każdego zainteresowanego tą muzyką. Każda z płyt jest nieco inna, wszystkie niewątpliwie uwrażliwiają na piękno muzyki i świata, pozwalają na małą podróż do czasów, w których, można rzec -  nieświadomie, tworzone były podwaliny pod nowy obraz muzyki gotyckiej.